Kraj gdzie przed prawie każdym domem jest święta figura a przed każdym kościołem armata.
Podobno najwyższy wskaźnik ukościołowienia w UE liczony jako K/M gdzie K -- liczba kościołów, N -- liczba Maltańczyków. Gdyby go liczyć jako $m^2$ na maltańczyka to pewnie różnica pomiędzy Maltą a resztą byłaby jeszcze większa, bo tu każdy kościół to nie popierdółka jak za przeproszeniem na Podhalu albo na Suwalszczyźnie -- takiego poniżej kilkuset $m^2$ to my nie widzieliśmy.
Przylecieliśmy tutaj w niedzielę tuż przed północą. Taksówką dotarliśmy do naszej kwatery w dzielnicy Il-Hamrun (H jest tak dziwnie pisane BTW) już w poniedziałek, jakoś tak przed północą. Teoretycznie można było jechać autobusem, ale o tej porze woleliśmy zapłacić 20 EUR i być szybciej niż kombinować i dotrzeć o drugiej czy coś takiego. Nasza kwatera tym razem to nie było samodzielnie mieszkanie tylko samodzielny pokój, więc gospodarze byli na miejscu i nie trzeba było ani dzwonić ani czekać.
Rano śniadanie (w cenie kwatery) o godzinie 8:00 i idziemy oglądać stare miasto w LaValletta. Pogoda jest dobra. Słońce i nie pada, ale prognozy nie są najlepsze. Jeżeli chodzi o przemieszczanie się to pani mówi, że najlepiej kupić bilet tygodniowy na wszystko i jeździć autobusami. Jakoś nie bardzo wiemy gdzie te bilety kupić, a ponadto do starego miasta jest w miarę blisko, więc idziemy piechotą. Dochodzimy do fontanny Neptuna i pętli autobusowej. Elka leci kupić bilety. Się okazuje że są po 21 EUR, tj. za dwa nasz bank skasował nas na prawie 200 PLN. Ela mówi, że bilety jednorazowe są za 1,5 EUR i 3 EUR w zależności od trasy. Jeżeli to prawda, to uprzedzając wydarzenia my przejechaliśmy za 9 EUR pierwszego dnia, za 21 EUR drugiego dnia oraz 15 EUR trzeciego. Razem 45 EUR czyli więcej byśmy zapłacili kupując bilety jednorazowe. Do tego jeszcze 3 EUR za autobus na lotnisko w czwartek rano. Kupno czasowego się widać opłaca, nawet jak byliśmy zaledwie 3 dni a nie tydzień. Od pętli do twierdzy św. Elma jest blisko, idziemy zygzakiem. Bilet do muzeum to 10 EUR, ale warto wejść. Nie ma tam wiele eksponatów, ale sam fort jest godny zwiedzenia. Zaczyna padać, momentami całkiem mocno, o tyle mamy szczęście, że pada a my zwiedzamy. Po obejrzeniu fortu idziemy zwiedzać katedrę św. Jana. Imponująca budowla. Za wejście trzeba płacić (7 EUR jeżeli dobrze pamiętam). Potem zygzakiem najpierw w stronę Castille Place/Il-Barrakka ta Fuq (po drodze natykamy się na budynek maltańskiej giełdy--w warszawskiej nigdy nie byłem a w maltańskiej jak najbardziej), a potem idziemy na drugą stronę głównej ulicy (Triq ir-Repubblika). Jakiś stadion piłkarski--chyba ten co kamieniami polaków obrzucali wieki temu... Elka wreszcie padła--wracamy na główną ulicę i jedziemy autobusem na kwaterę. Docieramy około 16:00, jemy to co przywieźliśmy z domu (zabraliśmy żeby się nie zmarnowało) i o 18:00 wracamy na stare miasto--nocna runda tym razem. Powrót finalny 20:00...
Pierwszy dzień kończymy rozważaniami co robić jutro. Prognozy są nienajlepsze a na pojutrze lepsze. Decyzja jest zatem taka, że jutro do Ir-Rabat, pojutrze na Gozo jeżeli pogoda się poprawi. A jak się nie poprawi to nie pojedziemy na Gozo, bo po co?
Dzień drugi zaczynamy jak pierwszy: śniadanie (w cenie noclegu) z naleśnikami w roli głównej (pani się pytała co chcemy btw, nie to, że nas karmiła na siłę tymi naleśnikami). Potem jedziemy do Ir-Rabat. Tam na pętli autobusowej odkrywam fajny bar. W środku tłok ale obsługa sprawna i tanio. Potem idziemy zwiedzać stare miasto, a po stary mieście idziemy oglądać grotę św Pawła, katakumby i muzeum. Bilet jest jeden za 7 EUR. Grota jak grota, ale muzeum naprawdę warto zwiedzić. Różne rzeczy tam są: malarstwo, akcesoria kościelne w tym a zwłaszcza pamiątki po rycerzach maltańskich. Jest nawet kolekcja Durera, taka bym powiedział nie robiąca wielkiego wrażenie ale zawsze Durer to Durer, a poza tym ja widziałem wystawę Durerików w Norymberdze to jestem rozpuszczony, bo tam były rzeczy imponujące po prostu. Na stronach Google recenzje od rodaków tego miejsca mieszane tyle że mało kto wspomina muzeum. Większość jest rozczarowana grotami... Nie dogodzisz...
Po obejrzeniu miasta jedziemy autobusem na klify. Wysiadamy, po 10 min tak mniej więcej uświadamiamy sobie że w autobusie został nasz plecak. Lekka panika i wracamy na przystanek. Akurat jedzie inny autobus, objaśniam kierowcy co zaszło. A on na to I don't know English. No masz. Ale po włosku mówi, a Elka też. Gonimy ten nasz poprzedni autobus, który zresztą stoi przystanek dalej, bo to koniec trasy jest i widocznie przerwa. Plecak jest i czeka. Cała afera trwała może 30 minut. Wracamy nad morze. Na klifie, jak to na klifie--wieje. Do tego zaczyna padać. Oglądamy co trzeba i autobusem wrcamy do Ir-Rabt.
Czas taki ni-w-5-ni-w-10, ani wracać ani gdzieś jechać dalej. Zwiedzając miasto widzieliśmy efektowne wyroby ze szkła w sklepie pamiątkarskim. Elka mówi że tu jest blisko manufaktura szkła i że być może można to zwiedzać. Jedziemy zatem do czegoś co się nazywa Malta-Craft-Village bo to blisko i po drodze do naszego Hamrun. Tzn. jedziemy w kierunku La Valletta i wysiadamy zaraz za Ir-Rabat na przystanku Quali. Wioskę widać po lewej. Dalej perpedes, ale to blisko. Na miejscu się okazuje, że nazwa wprawdzie bombastyczna, ale w realu jest to po prostu byśmy powiedzieli galeria sklepów pamiątkarskich, tyle że mieszczących się w dość oryginalnych budynkach. Chyba starych hangarach po lotnisku.
Nic ciekawego anyway, do tego ceny z kosmosu. Jakieś muszle po 50 EUR. Ciekawe ile za taką muszlę bierze ten co ją wyłowił BTW. Już chcemy wracać, ale natykamy się na drogowskaz Aviation Museum. Żeby tam dojść to idziemy przez jakąś budowę--generalnie baza ludzi umarłych ale sprawdzić trzeba skoro zaszliśmy aż tak daleko. Trzy hangary, bilet 7 EUR. Zbiory 5razy lepsze niż te w 8 kondygnacyjnym klocu pn. Muzeum 2 Wojny Światowej w Gda. Kilkanaście oryginalnych samolotów i śmigłowców w tym Spitfire, Hurricane i Dakota C-47 w jednym kawałku... Muzeum jest ewidentnie inicjatywą low-budget, eksponaty są w różnym stanie kompletności i sprawności. Ciekawy czy gdyby wysłannicy z Budyniogrodu dotarli tutaj w swoim czasie ze swoimi 500 mln to Maltańczycy by się nie złamali i nie sprzedali np. tego Hurricana do Gdańska. No ale to rozważania teoretyczne: 500 mln już wsiąkło w piasek (a raczej poszło na prawie pustego kloca aka magazyn prawie pustych gablot).
BTW na Gozo też widzieliśmy coś co się nazywało Craft-Village. Może to jest Maltański sposób na wyrwanie kasy z UE? My mamy akwaparki i latarnie na wiatraczki i fotoogniwa czy też muzea bezeksponatowe, a oni pewnie inne patenty jak się wzbogacić łatwo i szybko na koszt podatnika (unijnego).
Ciągle leje i że się zrobiło późno to i zimniej się zrobiło. Ja już chcę do domu. Wracamy z pewnymi komplikacjami około 20:00. Aha obok muzeum był narodowy stadion piłki nożnej. Gdyby to był narodowy stadion rugby to byśmy zwiedzali...
Prognozy na jutro lepsze niż były rano więc jest szansa na Gozo.
Dzień trzeci zaczynam o 6:00 bo chcę zobaczyć jak wygląda Valletta wcześnie rano. No więc ruch jest duży, ludzi na ulicach dużo, wiele sklepów już otwartych. Większość pieszych i czekających na przystankach to czarni. BTW około 8:00 na przystankach sami biali. Miało być równo a wyszło jak zwykle :-) mówiąc zaś poważnie widzieliśmy tysiące czarnych młodych mężczyzn rano jak szli pewnie do pracy nie widzieliśmy czarnych żebraków czy sprzedawców okularów czy kijów do selfie (jak we Włoszech na przykład), z czego by wynikało, że ci nowi przybysze znaleźli tu normalną pracę i nie potrzebny im do szczęścia żaden tow. Timmermans ani towarzyszka Merkel z nowym GeneralPlanOst/przymusowym przesiedleniem. Czyli można...
Dzień się zapowiada ślicznie. W Castille Place/Il-Barrakka ta Fuq Japończycy ze statywami czekają na wschód słońca. To i ja poczekam. Pykami kilka fotek i idę do domu. Po drodze kupuję kawę i (mało dietetyczne) canali. Te ich cukiernie pełne są mało dietetycznych rzeczy a smacznych zresztą, co widać na ulicach: dużo młodych ludzi o znacznej otyłości (Amerykanin by się nie powstydził). Nie wiem czy to faktycznie jest problem, nie wiem czy to jest problem związany z dietą. Ot taka obserwacja uliczna...
Na śniadanie tym razem nie naleśniki tylko zapiekanka: makaron z kozim serem, polany jajkiem. Z początku myślałem że to omlet. Bardzo dobre. Po śniadaniu jedziemy na Gozo. Z naszej kwatery jest to prosta sprawa: autobusem 42 na przystań promową, potem promem na Gozo (5 EUR za bilet w dwie strony). Potem autobusem do Ir-Rabat (aka Victoria) na Gozo. Zwiedzanie zaczynamy od twierdzy, potem kręcimy się trochę po mieście. Przypadkiem natykamy się na filię Radia Maryja. Akurat Biedroń w PL ogłosił program partii Wiosna: nie ma w nim uchodźców ale jest rozdział od KK. Robert ty cienki Bolku, nie ta kategoria wagowa:-) Żeby ojciec T. ciebie nie rozdzielił (na pół na przykład).
Ostatni punkt pobytu: jedziemy autobusem 311 na klify do Id-Dwejra. Serwis trochę słaby jest (off season może) więc trzeba czekać na autobus. Dojeżdżamy i faktycznie warto było. Mamy godzinę do autobusu powrotnego, ale oblatujemy wszystko w 45 minut i dla pewności lecimy 15 minut wcześniej na przystanek. Tym razem niepotrzebnie. Tłoku nie ma, autobus przyjeżdża zgodnie z rozkładem. Około 16:00 jesteśmy na przystani promowej. Prom odpływa za 10 minut. Wszystko idzie jak po maśle, ale do czasu. Po drugiej stronie kupa luda i nic nie jedzie, wreszcie o 17:30 jedziemy do La Valletta ale nie autobusem 42, który by nam bardziej pasował tylko 41, który tak nam pasuje nie do końca. Numer 42 będzie jechał za 15 minut, ale wolimy nie czekać, a nóż przypłynie następny prom i albo będzie problem pn nie wszystkich weźmie (tak było jak jechaliśmy rano z przystani do Ir-Rabat), albo jechanie w ścisku.
Autobusem 41 podjeżdżamy do Birkirkary. Tutaj wysiadamy ponieważ dalsza trasa 41 omija Hamrun. Przyjeżdża 42, bo zresztą się okazuje, że innego pasującego nie ma. Byśmy poczekali na 42 to by pewnie wyszło na to samo...
Dzień ostatni. Że odlot mamy o 8:30 to pobudka jest o 5:00. Pani jest tak miła że nam robi śniadanie i odwozi na przystanek autobusu X1/X4, którym docieramy do lotniska. Elka tradycyjnie się opiera ale kupujemy butelkę maltańskiego czerwonego wina za 10 EUR w sklepie bezcłowym. Musimy na tą Maltę wrócicić bo parę rzeczy zostało do obejrzenia.
Ten tekst napisałem w samolocie wracając z Malty do Gda. Trochę trwało zanim go ostatecznie obrobiłem. Zdjęcia z wycieczki są tutaj: flickr.com albo na mapie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz