niedziela, 7 kwietnia 2019

Ozbekiston 2019


Kolega AP z przewodnikiem

Ja (z przewodnikiem)

Plow (przed podaniem/Chust)

Z jednego talerza smaczniejszy/Chust

Chałwa (znakomita/Samarkanda)

Nasz (gapowaty) kierowca

W drodze do Namanganu

Tkalnia w Margilan

Jedwabny dywan (Margilan)

Koło do odwijania kokonów (Margilan)

Słowo klucz: IKAT (Margilan)

Właśnie O'zbekiston a nie Uzbekistan (tak piszą miejscowi)...

Pierwszy dzień dojazdowy. Najpierw Pendolino 6:10--9:35 do Warszawy. Z Warszawy 13:10 Aerofłotem na Szeremietewo. Aerofłot stara szkoła -- podają całkiem fajny posiłek w cenie biletu, za to nic nie sprzedają (ale bilet kosztuje 2400 PLN). Ku swojemu przerażaniu konstatuję, że jedyne buty jakie wziąłem się literanie rozpadają (w Taszkiencie nie będzie 60% podeszwy)--pierwszy raz coś takiego mi się stało. Złośliwość przedmiotów martwych--akurat jak jadę do Uzbekistanu. to mi się buty rozpadły. Jedyne pocieszenie to takie, że mi je Elka wynalazła w szafie i to był jej pomysł...

Zbliżamy się do Moskwy. Pilot ogłasza że za ileś-tam minut będziemy lądować w gorod-gieroj-Moskwa. Najpierw myślałem, że brakuje końca (gieroj-SSSR), ale nie dobrze jest--gieroj-SSSR to był tytuł dla ludzi a dla miast tylko gieroj. Tak czy siak tytuł ustanowiony w ZSRR, a Moskwa dotała go w 1965r. także więc ten-tego...

Szeremietiewo, wysiadamy. Kontrola bagażu--widać nie mają zaufania do wszystkich linii, które obsługują, bo teoretycznie po co ta kontrola. Już byliśmy kontrolowani w W-wie i nie wychodzimy ze strefy zamkniętej. Po kontroli idziemy na nasz drugi terminal. Szeremietewo jest ogromne. Tutaj przesiadka jak jest zaplanowana na godzinę to jest to minimum, jeżeli nie za mało (kontrola bagażu).

My mamy trzy godziny więc spokojnie, oglądamy sobie terminal nic nie kupując (kawa 500 Rubli = 20 PLN czyli dużo). Do Taszkientu polecimy AirBusem 330, samolot większy od standardowych, trzy rzędy foteli 2+2+4 = 8 pasażerów w jednym rzędzie. Każdy ma ekran przed sobą, wyświetlają się tam różne rzeczy, w tym dane dotyczące lotu czy obraz z kamer zewnętrznych... Pierwszy raz czymś takim leciałem

W Taszkiencie jesteśmy planowo o 2 nad ranem (4 godziny różnicy czasu). Wsiadamy w umówioną wcześniej taksówkę do Samarkandy. Podróż po ciemku przebiega bez wrażeń. W połowie przerwa na tankowanie gazu w tank-station w pobliżu placu targowego. Paru handlarzy ciągle na posterunku: siedzą i handlują. Butów nie mają niestety ale można kupić chleb i ryby wędzone sprzedawana w dość, że tak powiem, oryginalnej pozycji (rybie to zwisa w sumie, jak ją ułożą po śmierci BTW) Ryb nie kupujemy, ale chleb na próbę tak. Kierowca za kurs bierze 40USD (jak było ustalone)

Tutaj cały kraj zresztą jeździ (Chevroletami) na gazie, ale nie na propan-butanie tylko ma metanie. Ruch jest ogromniasty a drogi szerokie jak pasy startowe na lotniskach, cztery pasy wte i następne cztery we-wte to częsty widok. Jeżeli nam się coś nie popierniczyło w obliczeniach to 100km kosztuje tyle co 5 PLN, czyli żeby w PL było tak samo tanio jak tu to samochód powinien palić 1 litr. W bagażniku centralnie miejsce zajmuje bańka na gaz--100l a nie 45 jak w PL. Nasz bagaż się w związku z tym zwykle nie mieścił w bagażniku.

Hotel jest 100 metrów od mauzoleum emira Timura. No to się nam trafiło. Standard jak najbardziej. O 10:30 jemy śniadanie i potem od razu idziemy zwiedzać miasto za pomocą wynajętego w hotelu przewodnika (40USD). Jak ktoś sam ustali co i gdzie zwiedzać to pewnie przewodnik zbędny, bo to nie jest jakieś specjalnie rozległe miejsce do zwiedzania, ale my nie ustaliliśmy. Oprócz zwiedzania chcemy kupić: buty, karty SiM i bilety na pociąg do Taszkientu na jutro.

W ramach zwiedzania zabytków robimy skok w bok na bazar. Imponujący wybór warzyw i owoców oraz orzechów i innych bakalii. Ale w temacie butów słabo--chińskie plastikowe. W rezultacie kupujemy jakieś tenisowki. Ciekawe że po ulicy ludzie chodzą w normalnych butach--gdzie oni je kupują? W temacie karty falstart: wg sprzedawcy można kupić ile się chce kart (na osobę) tyle, że chcą paszportu, który nam zabrali w hotelu. Kolega ma kilka paszportów to daje im drugi. Nie z nami te numery Brunner--sprzedawca kartkuje i się pyta gdzie stempel kontroli granicznej. Nie potrzebuje jakiegoś paszportu tylko tego kontretnego--bo musi zeskanować stronę kontroli. Pierwszy strzał pudło zatem.

Po południu idziemy kupić bilet i podjąć drugą próbę zakupu karty. Najpierw bilet. Też trzeba paszport, bilet jest imienny. Pani zakochana -- sprzedaje nam do Buchary za 130tys a my chcemy do Taszkientu przecież. Na szczęście mówi nam co nam sprzedała więc od razu omyłka się wyjaśnia. W temacie karty SIM natomiast kicha. Tym razem też się nie da, bo za późno już jest czy coś...

Rano śniadanie i taksówką na dworzec kolejowy. Dworzec jest ogrodzony a wejście za okazaniem biletu+paszportu. Wejście do budynku dworca tylko po przejściu kontroli bagażu, zakończonej przybiciem stempla na bilecie. Na peron już bez kontroli, ale do pociągu też wpuszczają po pokazaniu biletu. W pociągu kontrola nr 4 (nas nie kontrolują). Facet po cywilu + facet w mundurze ale kazachskim (bo pociąg międzynarodowy).

Taszkiencie planowo o 14:00 jesteśmy, tyle że wysiadamy nie na tym dworcu co trzeba, bo na Taszkient Sewiernyj a kierowca czeka na Taszkient-Jużnyj (o czym na razie nie wiemy). O tyle jesteśmy usprawiedliwieni że na stacji było napisane `Taszkient', jak kupowaliśmy bilet, to do Taszkientu i nikt się nie pytał jakiego. Kierowca również nie uściślał o jaki Taszkient mu konkretnie chodzi. No ale nic sie stalo. Sytuacja się wyjaśniła, kierowca podjechał na Sewiernyj i z dwugodzinnym prawie opóźnienim jedziemy do doliny Fergańskiej gdzie jest Namangan.

Podróż mija bez niespodzianek, ale ponieważ droga wiedzie przez góry (2000mnpm najwyższy punkt który osiągamy), to dwa razy stajmy na sesje zdjęciowe. Po drodze mijamy ludzi sprzedających naręcza dzikich tulipanów, zbieranych dla bieda-zarobku, tak jak u nas dajmy na to jagody. Po drodze kolega AP pyta kierowcę co on na to żebyśmy się zatrzymali na kolację na słynny plow. On na to jak najbardziej i skręcamy na plow w mieście Chust tuż przed Namanganem zresztą. Kolacja jest we wschodnim stylu, co między innymi oznacza siedzenie na dywanie przy niskim stole + konsumcję plowa z jednego talerza--taki jest smaczniejszy. Pierwszy plow w życiu zaliczony...

BTW Chust podobnie jest znany z handlarzy, którzy mają dobre kotakty z Polską i stamtąd ściągają dobry towar w tym używane samochody. Widzieliśmy naczepę do TiRa w polskim malowaniu jeszcze zresztą...

Dwa kolejne dni wypełniły obowiązki służbowe że tak powiem. Gospodarz odbierał nas z hotelu, jechaliśmy na uniwersyet gdzie produkowaliśmy się przed studentami. Pierwszego dnia do wieczora, drugiego do obiadu. Wyszło chyba nieźle, aczkolwiek było mocno to improwizowane w tym sensie na przykład że nigdy mi się nie udało mojej prezentacji dociągnąć do końca (z uwagi na zbyt mało czasu).

Pokazuję gospodarzowi książkę którą przeczytałem przed przyjazdem do jego kraju. Kartkuje w kilka minut: He tells we don't like homosexuals and indeed we do not like them... A ja właśnie tuż przed wyjazdem wyczytałem z mediówm, że opertkowi "przywódcy" w stylu moczymordy Drunckera pajaca Tuska, czy tej idiotki Mogherini obwieścili światu, iż i jakoby priorytetem UE będzie walka z Islamofobią (po zamachu w Churchchrist). Czy oni wierzą w to co oni mówią czy tylko są cynicznymi manipulantami? 90% Islamistów (albo i lepiej) ma w dupie Europę z jej wartościami, które są dla nich pseudowartościami i w zw z tym czy Europa lubi Islamistów czy nie lubi absolutnie im zwisa...

Po obiedzie drugiego dnia koniec i powrót do Taszkietu, ale przez Margilan, gdzie jest manufaktura produkująca różne rzeczy z jedwabiu. Dzięki naszemu gospodarzowi oprowadzono nas po fabryce, w której przetwarza się jedwab od kokona do różnych rzeczy (tkaniny, dywany; słowo klucz google:uzbek+ikat). No więc dla przykładu z 1kg kokonów powstaje 30 dkg nici jedwabnych. Nawinięcie tych 30dkg nici na standardowy motek zajmuje 1 godzinę, wymaga odwinięcia około 30 kokonów (jeden kokon -- 3000 m nici -- co 2 minuty). Dywan jedwabny w formacie 2x0,6m (bodajże) tka się (ręcznie) osiem miesięcy a kosztuje 3000 USD (za m2 nie za dywan). Technika ręczna jak za emira Timura.

Po zwiedzniu fabryki kupiliśmy parę rzeczy w przyfabrycznym sklepie. Ja konkretnie kupiłem dwa szale i kilka tradycyjnych czapek ale wszystko to było z jedwabiu więc wyszło nietanio.

Wyjechaliśmy do Margilan około 15 ale szło nam dość opornie żeby tam dojechać więc zurik jesteśmy w Namanganie około 19 i nie skręcając ani zatrzymując się jedziemy prosto do Taszkientu do którego dociermy grubo po 24:00 czyli już w zasadzie w sobotę.

W sobotę idziemy na bazar Chorsu. Kupujemy różne suweniry i trochę żarcia na obiad, w tym wędzoną rybę którą widzieliśmy pierwszej nocy naszego pobytu tutaj. Ryba efektownie wygląda, w smaku taka sobie. BTW handlarze `stacjonarni' nie są namolini, a `obnośnych' prawie nie ma. Wyjątek: kilkunastu gości wciskających szfran i `herbatę górską' oraz także kilkanaście? żebrzących Cyganek. Te ostatnie szczególnie wkurwiające w tym miejscu, w którym tysiące ludzi cieżko pracuje na groszowy zarobek a te p@zdy nie potrafią inaczej tylko muszą żebrać do tego wykorzystując dzieci (modus opertandi stare jak świat -- Juras O. nie wymyślił niczego oryginalnego) . Nic nie dajemy oczywiście Cyganom, kolega AP kupuje demonstracyjnie herbatę górską na stoisku a nie od obnośnego...

Po obiedzie okazuje się że została nam kupa forsy. Idziemy na Chorsu jeszcze raz, tym razem kupujemy talerze, bo inaczej wrócimy z kupą ichniej forsy do PL. Kupujemy też folię, ale nie do owinięcia żywności tylko naszych walizek nadawanych na bagaż rejestrowy.

I mamy nadzieję że będziemy umieli się ze wszystkim spakować...

W sklepie z talerzami jebłem że tak powiem czołem o (niski) strop z takim oto efektem że krew się leje, klienci przerażeni. Sprzedawcy pytają jak mi mogą pomóc:

-- rugby players do not break

tłumaczę (rugbystą nigdy nie byłem ale ubrany jestem w koszulkę Leicester Tigers, więc co szkodzi poudawać). Po 5 minutach po kryzysie: krew wysycha, zmywamy co trzeba, płacimy za zakupy i idziemy do domu.

Wszystko już tu było: pot i krew:-) Jeszcze tylko łzy nam zostały ale już chyba na nie nie starczy czasu...

W niedzielę pobudka 1:45 (w Wa-wie jest 21:45 czyli jeszcze sobota). Jedziemy na lotnisko, Kierowca nerwowo się pyta o coś, ale w języku. Potem się okazuje że chyba się zorientował, że przyjdzie mu zapłacić 3000 SUM za parking, jak nas podwiezie pod terminal, za co dostanie 7200 SUM, bo tyle mu się należy za kurs. Dajemu mu 10000 żeby nie miał krzywdy (well no trochę miał ale niewielką--200 SUM = 20 gr). Przechodzimy trzy kontrole bagażu (dwie zgrubne, jedna standardowa, taka jak na każdym innym lotnisku). Odprawa: waliza kolegi AP waży 26kg (limit 23kg) ale miła pani z Aerofłotu nie proszona od razu do mnie:

-- wy w miestie? Da?

-- No my w miejstie, konieszno

Dwie walizy 47kg czyli prawie dobrze. Nic nie płacimy za nadbagaż i o 4:30 odlatujemy do Moskwy (ciekawe BTW co znaczy `w miestie' i czy `w miestie' może być np. pół samolotu żeby średnia wyszła 23kg :-)). Około 5:30 stewardessy Aerofłotu zaczynają rozwozić użyn (czyli kolację). W Wa-wie jest jak łatwo wyliczyć 1:30--w sumie się zgadza. Późna kolacja o wpół do drugiej... Lądowanie na Szeremietiewo o 7:05 czasu lokalnego... Lecim galopem z terminala F na terminal D. Start 7:45 do Warszawy, dla odmiany jakimś liliputem 20 rzędowym. Lądowanie jak najbardziej planowe o 9:02 w Wawie. Niestety nasza radość przedwczesna--walizy zostały w Moskwie. Jadą następnym samolotem. Mamy do wyboru albo pojechać bez waliz albo czekać. Wybieramy drugie i faktycznie walizy przylatują. O 12:30 możemy się zwijać do Wawy Centralnej...

Parafrazując Robocopa (z filmu o tej samej nazwie): We will be back...

Do pobrania ślady kml ze zdjęciami (na razie tylko Samarkanda); zdjęcia. BTW GPS (Garmin Legend) się popsuł w dziwny sposób: jak się go podłącza do komputera to się wyłącza. W rezultacie nie mogę zgrać śladów. Dałem do serwisu i może da się odzyskać dane (stąd na razie tylko Samarkanda + zdjęcia ze smartfona).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz