czwartek, 26 września 2019

Stół Bidulkiewicz czyli inna Polska w praktyce

Będziemy jeździć z tym okrągłym stołem po Polsce. Jest w częściach, całego pewnie nie damy rady wozić, ale ma różne konfiguracje, instalacje. Już o tym rozmawialiśmy z organizacjami społecznymi i z samorządowcami -- powiedziała Dulkiewicz w porannej audycji w TOK FM. Będziemy jeździć po Polsce i rozmawiać, przekonywać, że inna Polska jest możliwa -- dodała.

Powyższe było w czerwcu. W międzyczasie o ile mi wiadomo nigdzie ze stołem nie byli. We wrześniu natomiast:

0. Agitując za udziałem w tzw. Budżecie Obywatelskim twierdziła, że sama już zagłosowała.

1. Dziennikarz z lokalnego trojmiasto.pl zagłosował za nią udowadniając, że internetowy system do głosowania jest do dupy (i/lub nieprawdą jest że zagłosowała)

2. Rzecznik prasowy Bidulkiewicz -- realizując program innej Polski zapewne -- groził dziennikarzowi zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa

3. Szef trojmiasto.pl pokajał się publicznie (wolne media to te które przepraszają władzę przynajmniej w innej Polsce)

4. Sama Bidulkiewicz wycofała się z zawiadomienia (a miała inne wyjście?) wydając głupi i pompatyczny manifest (czyli zachowując się normalnie i w swoim stylu z naciskiem na głupio):

Moje zdanie na temat roli wolnych i niezależnych mediów w demokratycznym państwie prawa i współuczestniczenia w budowie społeczeństwa obywatelskiego jest powszechnie znane. [...] Dziennikarze patrzą nam, samorządowcom, urzędnikom, politykom na ręce. Jest to słuszne i potrzebne. Dziękuję panu redaktorowi naczelnemu Michałowi Kaczorowskiemu za refleksję na temat granicy tego, co jest konieczne, i tego, co jest naruszeniem prawa. To publiczne uznanie, że nie powinno się nadużywać prawa jest ważne. W moim odczuciu jest to wystarczające, by z powodów opisanych powyżej nie wchodzić na drogę prawną w związku z bezprawnym użyciem moich danych osobowych.

Więc jakby nie było przeproszenia to co by było? No i co z tą rolą wolnych mediów w innej Polsce w takim przypadku?

środa, 18 września 2019

Nafisa: instalowanie debiana

Nafisa to arabskie imię żeńskie (i restauracja uzbecka w Elblągu, którą polecam) oraz nazwa mojego nowego serwerka uruchomionego na Raspberry Pi 3.

Do tej pory moje domowe serwery działały (od lat prawie 10) na sheevaPlug i cechowały się wysoką niezawodnością (uptime idący w setki dni; rekord 650 dni). Kiedyś już chciałem je przenieść na RPi, ale ówczesne modele RPi okazały się niedostatecznie reliable. Po nastu dniach następował zwis albo coś w tym stylu, więc dałem sobie spokój. Daję teraz RPi drugą szansę mając nadzieję, że nowe modele są bardziej niezawodne.

Instalacja przebiegła standardowo: ze strony https://www.raspberrypi.org/downloads/raspbian/ pobieram Raspbian Buster with desktop and recommended software. Pobieram też zalecany program balenaEtcher (https://www.raspberrypi.org/documentation/installation/installing-images/README.md) do utworzenia bootowalnej karty SDHC. Klikam, wybieram, zapisuje się. Nawet szybko. Teraz teoretycznie jak się utworzy plik (z dowolną zawartością) o nazwie ssh w partycji boot to można już wkładać kartę do komputerka i startować, ale ja chcę po WiFi więc i tak muszę hasło podać (też można pewnie podać grzebiąc w plikach na karcie ale ja nie wiem jak), więc podłączam RPi do telewizora, łączę z ruterem, zmieniam hasło i włączam SSH (które jest domyślnie zablokowane)

Konfiguruję router i wszystko działa. Teraz standardowo apt update.

Pora na zaistalowanie wszystkiego co używam na starym serwerze, więc sprawdzam co ja tam zainstalowałem:

sudo dpkg-query -l | awk '{print $2}' 

Wybieram z listy te, które wyglądają na doinstalowane:

apt-get install sshfs vim mc
## Digitemp bo planuję podłączyć termometry 18B20  
apt-get install digitemp flickcurl-utils \
     flickrbackup fonts-texgyre fuse gpsbabel gphotofs
apt-get install r-base r-base-core r-base-dev \
     r-base-html r-cran-boot r-cran-class r-cran-cluster \
     r-cran-codetools r-cran-foreign r-cran-kernsmooth r-cran-lattice
     r-cran-mass r-cran-matrix r-cran-mgcv r-cran-nlme r-cran-nnet \
     r-cran-rpart r-cran-spatial r-cran-survival r-doc-html r-recommended
apt-get install imagemagick imagemagick-6-common \
     imagemagick-6.q16
## tweepy używam do zdalnego wysłania twitów 
apt install python3-tweepy python-tweepy
## net::twitter używam do pobierania twitów
apt install libnet-twitter-perl
apt install texlive-base texlive-binaries \
     texlive-extra-utils texlive-font-utils \ 
     texlive-fonts-recommended texlive-generic-extra \
     texlive-generic-recommended texlive-latex-base texlive-latex-extra \
     texlive-latex-recommended texlive-xetex

Potem się okazuje, że jeszcze trzeba doinstalować

apt install apache2
apt install r-cran-gg1plot2 r-cran-reshape2 r-cran-reshape
apt install libgeo-distance-perl libjson-perl libgeo-distance-perl

Sprawdzam czy apache działa (łącząc się z nafisa/). Działa... Kopiuję skrypty ze starego serwera. Modyfikuję. Testuję niektóre i nawet działają...

Plan jest taki żeby teraz mocno potestować RPi i zobaczyć czy działa niezawodnie (BTW testowana z pewnym skryptem w R okazała się prawie 2 razy szybsza.)

wtorek, 10 września 2019

Dwa tygodnie w Rumunii


Langosz (duży racuch)

Euro-skrzynka po rumuńsku

Flaki po rumuńsku

Rower wodny (Sybin)

kirchenburg Cisnadie/Heltau

Cisnadioara

Kolejka do zamku PoD

kirchenburg Prejmer/Tartlau

kirchenburg Prejmer/Tartlau

Pierwszy dzień wycieczki (16.08.2019), w planie którego dotarcie do Cluj via Warszawa samolotem. Wylot planowo 12:00 z GDA, ale już z Warszawy zamiast 14:40 polecieliśmy 16:00. Oba loty Bombardierami Q400 BTW. Lądowanie w Cluj po mniej więcej godzinie. Z lotniska do centrum jest blisko i jedzie się trolejbusem. BTW oprócz trolejbusów są jeszcze tramwaje i autobusy. Po zakwaterowaniu się idziemy na miasto a nawet na kolację.

Następnego dnia w planie zwiedzanie Cluj. Fara pod wezwaniem św. Michała niestety w remoncie. Można z zewnątrz oglądać, ale też niewiele widać bo siatkami pozasłaniana. Ciekawe jest za to muzeum etnograficzne z dużą liczbą eksponatów w tym narzędzi i maszyn używanych na Transylwańskiej wsi. Ci Rumuni to mistrzowie obróbki drewna się okazuje... Muzeum ma też oddział w plenerze, ale o tym Elka nie wiedziała więc tam nie byliśmy.

Następnego dnia (niedziela) jest `transfer day': mikrobusem jedziemy do miejscowości Turda. Że to niedaleko jest jesteśmy na miejscu względnie wcześnie, coś koło 10:00. W Turdzie są trzy atrakcje: kopalnia soli (Salina Turda), wąwóz i muzeum historii. Chcemy jechać do kopalni autobusem, ale że ni cholery nie wiadomo kiedy ten autobus będzie to, decydujemy się zaatakować kopalnię z buta. Ostatecznie to tylko 4km. Bilet kosztuje 40 PLN, w kopalni tłok--kupa luda. Kiedyś kopalnia soli, dziś pieniędzy.

Po zwiedzeniu kopalni jedziemy już autobusem do centrum, a potem piechotą na nową kwaterę. Kwatera jak poprzednia OK, tylko moje wifi w GPD nie działa. Elka coś marudzi o wąwozie, ale jest już 15:00 a podobno samo przejście przez wąwóz to 3h. A jeszcze trzeba dojechać i odjechać. Odmawiam kooperacji i od razu przechodzimy do realizacji ostatniego punktu pobytu w Turdzie, tj. zwiedzania muzeum historii.

Muzeum przedstawia eksponaty odkryte w pobliżu Turdy pochodzące z czasów przed-rzymskich, rzymskich i późniejszych. W skrócie: w czasach Imperium Romanum Rumunia nazywała się Dacja a Turda nazywała się Potaissa. W Potaissie było Castrum, gdzie stacjonował Legio quinta Macedonica (5 legion macedoński). Principia czyli kwatera główna tego obozu miała powierzchnię hektara a Legion liczył 5 tysięcy ludzi. Potęga. W miejscu gdzie było Castrum nie byliśmy ale chyba nic tam nie ma specjalnie ciekawego bo przewodniki nic n/t nie wspominają. Przyznam się, że do tej pory słowo Dacia oznaczało dla mnie wyłącznie nazwę rumuńskiego producenta samochodów. Muzeum tego dnia za darmo. Turda/Potaissa must see place to visit.

Rano 19.08 (poniedziałek) znowu transfer day: jedziemy tak w ogóle do miejscowości Alba Julia, ale z przystankiem w miasteczku Aiud bo tam jest coś godnego obejrzenia: kościół warowny. Jest, nawet imponujący, ale niestety w remoncie (podobnie jak fara w Cluj). Można obejrzeć z zewnątrz. Rozczarowani wsiadamy do następnego autobusu i jedziemy dalej. Zysk z pobytu w Aiud taki, że dojeżdżamy do Alba Julia circa 13:00, wolnym krokiem na kwaterę i będziemy o 14:00 więc nas wpuszczą bez łaski.

Nasze Castrum jest tym razem w bloku, który z zewnątrz jest okropny, a w środku jest jak najbardziej OK (czyli tak jak w PL, tylko klatka schodowa/winda jeszcze bardziej obskurna). Można nawet powiedzieć że trafił nam się apartament z widokiem (na stare miasto). Wifi działa nawet w GPD, zresztą dostawcą jest UPC. Idziemy na miasto znane z dobrze zachowanych rozległych umocnień. Są tutaj nawet dwa muzea: otwarte i zamknięte. Zamknięte (na głucho) dotyczy czasów rzymskich sądząc z tego co widać. No ale jest zamknięte więc sprawa prosta. Otwarte dotyczy twierdzy per se, ale na moje oko to bardziej przyhotelowe entertainment facility za 20 PLN/osoba niż prawdziwe muzeum. Uczciwie wystawili zresztą listę atrakcji do obejrzenia przed kasą i ta lista mocno pachnie lipą (zresztą widział ktoś listę eksponatów przed kasą muzeum?). Nie wchodzimy...

W Turdzie nie było obiadu tutaj idziemy do czegoś w rodzaju baru mlecznego. Ja kupuję zupę jarzynową na żołądkach, a na drugie mamałyga z kawałkiem mięsa do tego szpinak na gęsto, warzywa grilowane, surówka z kapusty i buraki w ocćie (kapusta i buraki na spółkę z Elką). Jako, że jesteśmy tutaj już trzeci dzień to się zorientowaliśmy, że w temacie gastronomii to tutaj kiepsko jest. Generalnie jest drogo i do tego wszystko na jedno kopyto i to takie, które nam nie odpowiada: kawał mięcha z czymś w kilku wariantach. Jakieś placki/pierogi/naleśniki są nieobecne. Ryby za normalną cenę też. Wszechobecne są pizze, no ale ja mogę sobie w Sopocie kupić lepsze i tańsze.

Rano 20.08 (wtorek) znowu transfer day. Jedziemy do Sebes (Sybin, albo Hermannstadt). Ponieważ jest to znacząco dalej, to docieramy dopiero około 13:00 na kwaterę, zostawiamy walizy i idziemy na miasto. Dajemy jeszcze jedną szansę rumuńskiej gastronomii, ale i tym razem ta gastronomia daje dupy. Kupujemy dwie zupy (flaki, nawet nas kelnerka ostrzega czy na pewno chcemy), pizzę i warzywa. Co tu jest niby regionalnego?

Następny dzień też w Sebes: muzeum Bruckethala (25 PLN/osoba). Potem Elka chce zwiedzać muzeum farmacji (10 PLN/osoba). Uparła się, bo w Sybinie działał Samuel Hahnemann, który wymyślił homeopatię (urodził się też tutaj Hermann Oberth (ale póki co nie ma muzeum Obertha i/lub rakiet). Generalnie muzea, które odwiedziliśmy dotąd były OK, widzieliśmy ciekawe/oryginalne, dobrze pokazane i opisane (w języku angielskim) eksponaty (well czasami trochę niedobrze -- głównie z oświetleniem bywają problemy). Ale let's make history: na muzeum farmacji szkoda czasu i pieniędzy. Gdyby zachować proporcje, to przy cenie 25 PLN za Bruckethala, to do tego muzeum farmacji można wejść za 2 PLN (jak pada). W centrum wszystko zwiedzone jedziemy do Astra park gdzie jest skansen wsi rumuńskiej. Łazimy tam do 17:00. Skansen godny polecenia. Oni tu wszystko mieli kiedyś napędzane kołem wodnym!

Trzeci i ostatni dzień w Sebes. Jedziemy do miasteczka Cisnadie gdzie jest kolejny warowny kościół i wsi Cisnadioara obok gdzie jest jeszcze jeden. Do Cisnadie (Heltau) docieramy o 12:30. Kościół (w oryginale Kirchenburg) w remoncie (podobnie jak fara w Cluj i kościół warowny w Aiud). Jakiś facet otwiera śmiało furtę, to my za nim. Pracownik z firmy remontującej, ale po cywilu a nie w kombinezonie/kasku co by nas pewnie odstraszyło żeby wejść. Dzięki temu przypadkowi zwiedzamy przynajmniej teren kościoła, bo ekipa remontująca chyba nas toleruje (coś tam do nas mówią, Elka twierdzi że nas ostrzegają, ale nie wyganiają) Muzeum przykościelne nt niemieckiej historii Cisnadie jest zamknięte. Muzeum komunizmu (też przy kościele) za to otwarte i nawet można by wynieść ten szmelc co tam wyłożyli w gablotach (plakaty, ulotki, legitymacje, portrety Caucescu), bo nikt tego nie pilnuje ale po co?

Idziemy piechotą do Cisnadioara. Tym razem o dziwo kościół jest otwarty. Żeby wejść trzeba zapłacić 8PLN i wejść na całkiem pokaźną górę. Wieś kiedyś zamieszkiwali Niemcy i nazywała się Michelberg. W kościele nic nie ma oprócz kilkudziesięciu płyt z nazwiskami poległych żołnierzy z pierwszej wojny. Wiele polskich nazwisk... Potem na kwaterze doczytuję co tu się działo w 1916 roku (https://en.wikipedia.org/wiki/Battle_of_Transylvania). Wracamy z góry akurat jak niemieccy turyści odkrywają, że jedyna restauracja we wsi jest closed (bo urlop). Niemcy mocno rozczarowani, bo oprócz restauracji jest tylko fastfoodowa buda gdzie sprzedają frytki i kiełbasę z musztardą. Piwa już nie sprzedają, ale można sobie w sklepie obok budy kupić. Kupujemy po butelce a w plecaku mamy po serniku z Sebes. Cały dzień na suchym prowiancie, ale jest tak gorąco, że nawet specjalnie nie chce się jeść....

Generalnie normalne kościoły w tej Rumunii to zamknięte na trzy spusty są. No jak zabytek to ewentualnie można wejść i przez kratę popatrzeć. Nieliczne są otwarte. W Cluj byliśmy nawet świadkami ślubu (prawosławnego zresztą)

Rano 23.08 (piątek) znowu transfer day (4TD). Tym razem do Brasov. Mikrobusem z Sebes o 9:30 wyruszamy i jesteśmy na miejscu po 3 godzinach. Z dworca autobusowego na kwaterę blisko. Tym razem Elka kupiła pokój, ale ponieważ kwatera to nam jest potrzebna do spania tylko, to nie ma to wielkiego znaczenia. Idziemy na miasto i zwiedzamy czarny kościół. Wejście płatne (tutaj to częste a opłaty bynajmniej nie symboliczne). Imponujący. Pięć organów w szczególności. Pół kościoła zajmują zwykłe ławy dla zwykłych ludzi, a pół to są bogato zdobione byśmy powiedzieli loże sponsorskie, (które BTW nie wypaliły u Adamowicza na jego Budyniodromie w GDA). Domyślam się, że sponsorami były/byli różnego rodzaju 'władze'/bogaci mieszczanie (rada miasta/cechy). Wszędzie dywany anatolijskie powieszone ku chwale Bożej. Do tego w sumie pierwszy raz jestem w protestanckim kościele. Szkoda tylko, że w Rumunii nie można zdjęć robić w wielu muzeach (tutaj też).

Następny dzień zwiedzamy zamki w Rasnov i Bran. Charakterystyczne dla Transylwanii są specyficzne fortyfikacje miejskie, które mieliśmy już okazję oglądać w Aiud, Cisnadie, i w Cisnadioara a jeszcze planujemy coś takiego oglądać w Prejmer i w Saschiz. Te fortyfikacje to coś w rodzaju otaczania miast murami w Europie średniowiecznej, tyle że tutaj nie otaczali całych miast a budowali rodzaj cytadeli, w której wszyscy się chronili na wypadek niebezpieczeństwa (albo ta cytadela był lokowane za miastem na górze -- wtedy się nazywa zamek chłopski). Często taka cytadela była budowana naokoło kościoła stąd warowny kościół, ale ta konkretna forteca w Rasnov nie jest obwarowanym kościołem tylko regularnym zamkiem na górze za miastem (tak jak kościół w Cisnadioara). No może nie do końca regularnym, raczej to miasto w miniaturze--infrastruktura niezbędna do przetrwania nawet długotrwałego oblężenia. Podobne miniaturowe miasto-twierdzę zobaczymy jutro w Prejmer (ale w Prejmer jest to forteca w środku miasteczka zbudowana wokół kościoła)...

Po obejrzeniu Rasnov jedziemy do Bran. Mały malowniczy zamek na skale znany powszechnie jako zamek Draculi (aka Prince of Darkness czyli PoD). Wejście za opłatą 40 PLN. Rumuni z kwatery nam mówili, że nie warto płacić i wchodzić, bo tam nic nie ma no ale skoro już to jesteśmy to głupio nie wejść. Ludzi dziki tłum (bilet 40 PLN przypominam). Na początek 40 minut czekania w kolejce żeby w ogóle wejść do zamku. Zwiedzanie także w tłumie, nie ma czasu się zatrzymać bo za plecami kupa luda napiera, a że wszędzie ciasno jak na łodzi podwodnej to niespecjalnie jest gdzie nawet ustąpić miejsca i przepuścić. Normalnie zamek dla krasnali, ja to przykładowo w żadne drzwi bym nie wszedł niepochylony mimo, że część pomieszczeń podwyższono na potrzeby króla Ferdynanda, który tu później urzędował. Potwierdza się opinia naszych gospodarzy, że lipa niewarta czasu i pieniędzy. No ale ze względów prestiżowo-wizerunkowych nie było wyjścia....

Wracamy do Brasov o 17:40. Autobus nabity ludźmi po sam dach. Ciekawe co by było gdyby nam się zachciało lekkomyślnie wracać ostatnim (o 19-cośtam)?

Niedziela 25.08 ostatni dzień w Brasov jedziemy rano do Prejmer oglądać kościół warowny. Podobnie jak w Cisnadie jest to cytadela w środku miasta zbudowana wokół kościoła. Ale dużo większa. Prawdziwy Kirchenburg nie żadne popierdółki. W Cisnadie to był kościół otoczony murami, a tutaj to jest mini-miasto zdolne do przetrwania długiego oblężenia (tak mi się wydaje przynajmniej). Detalicznie wszystko oglądamy, bo prawie wszędzie można wejść. Potem jemy po langoszu z serem z foodtrucka przed fortecą i wracamy na kwaterę. Dopiero 15:00, a nam się skończył program pobytu. Postanawiamy pójść teraz na kwaterę, odpocząć trochę a potem obejrzeć Brasov by night.

Wychodzimy o 18:00 na miasto i przypadkowo odkrywamy fragmenty interesujących umocnień. Konkretnie w lesie widzę coś co na mapie nazywa się Turnul Alb (Biała Wieża) i jest doskonałym punktem widokowym, z którego można zrobić fajne panoramy Starego Miasta i Czarnego Kościoła. Jest też niedaleko Turnul Negro (też biały zresztą). Wracamy o 21:00.

Rano 26.08 transfer day #5. Pobudka 5:00 (czyli 4:00 CET), bo o 5:40 rano idziemy na dworzec kolejowy i odjeżdżamy do Sighisoara (pociąg 6:10), reklamowanej jako ostatnie zamieszkałe średniowieczne miasto. Zostawiamy plecaki na kwaterze i idziemy sprawdzić czy to prawda. Całe to średniowieczne miasto to oczywiście przysłowiowe dwie ulice na krzyż, na których 3/4 domów to pensjonaty, restauracje hotele i sklepy. Pół góry zajmuje poza tym cmentarz. Faktycznie malownicze miejsce, ale 2 godziny wystarczą na zwiedzenie wszystkiego. Że nie mamy koncepcji co dalej idziemy na piwo, potem zamawiamy dwie ciorby w chlebie na rynku i wracamy o 14:00 na kwaterę. Następnego dnia jedziemy oglądać kościół obronny w Saschiz.

W porównaniu do kościołów z Aiud i Cisnadie, a zwłaszcza z Prejmeru najmniej imponująca forteca, ale ciekawy kościół. Na wzgórzu za miastem jest jeszcze 'zamek chłopski'. Czekamy chwilę na panią w kościele bo gdzieś poszła żeby się zapytać jak dojść do zamku (kasę zostawiła otwartą, bilety i pieniądze na wierzchu leżą. -- widać tu nie kradną...) Wracamy z zamku i mamy szczęście, bo akurat jedzie mikrobus do Sighisoary. Po południu idziemy szlakiem czerwonym do Rezerwatu Dębów. Bez szału ale interesująca wycieczka. To ostatni punkt programu wycieczki po Transylwanii.

Rano 28.08 transfer day #6. Pobudka 4:00 (czyli 3:00 CET) żeby na spokojnie wyjść 4:40 na stację. Pociąg odjeżdża 5:30. Około 10 jesteśmy z powrotem w Cluj. Że mamy dużo czasu wymyśliłem że pójdziemy zwiedzać skansen, którego nie zdążyliśmy obejrzeć jak tu byliśmy 2 tygodnie temu (prawie). Strzał w dziesiątkę. Niby podobny do tego skansenu w Sebes ale jednak inny. W szczególności trzy interesujące/oryginalne drewniane kościoły, które można obejrzeć od środka.

Wnioski ogólne: wszyscy tu mówią dobrze po angielsku. Naprawdę. Konduktor, sprzedawca w sklepie, kierowca w autobusie. Z każdym idzie się dogadać. Jest czysto na ulicach, nie ma żebraków i bieda-handlu. Wycieczka bez samochodu to był średni pomysł raczej, bo Rumunia to nie Gruzja gdzie można wszędzie jechać taksówkami albo marszrutkami za rozsądne pieniądze. WiFi w GPD często nie działa, trzeba będzie jakąś extra kartę zabierać.

Zdjęcia z wyjazdu są/będą tutaj, ślad jest zaś tutaj. W promocji link do ciekawego bloga pn.  Hanys w podróżach.

czwartek, 5 września 2019

Bodrum/Adana 2019

Ostatni odcinek moich wiosennych wojaży. Byłem w Uzbekistanie, potem w Turcji, Gruzji i na koniec w Połtawie (Ukraina). Wszystko już opisałem za wyjątkiem Turcji...

Przylot do Bodrum z opóźnieniem o 1 w nocy. Cały samolot jest upychany do autobusów, które zawiozą nas do różnych hoteli. Nasz hotel jest najdalej od lotniska więc zanim dojechaliśmy i zanim nas odprawili w recepcji jest już 3 rano. Można iść spać, ale my idziemy na śniadanie o 4 rano. Tak w ogóle mamy tu wykupiony pobyt pn all-inclusive-ultra czyli 6 posiłków na dobę w cenie, w tym jedzenie o północy i o czwartej nad ranem (poza tym śniadanie, późne śniadanie, obiad, kolacja). Są jeszcze opcje płatne, ale te w większości jeszcze niedziałające (przed sezonem jest?) Pierwszy raz biorę udział w czymś takim (człowiek uczy się całe życie)

Pobyt zaczyna się od spotkania z rezydentką z biura, które nas tutaj ściągnęło że tak powiem. Sympatyczna pani przedstawia wykaz atrakcji, w tym wycieczek po okolicy, z których możemy (za opłatą) skorzystać, z czego nas interesuje wyspa Kos i Pamukkale. Na Kos jest stąd o rzut beretem i pojedziemy jutro za 27 EUR. Z Pamukkale jest natomiast problem. Po pierwsze daleko, po drugie zorganizowane wycieczki tam są tylko w poniedziałki, My w poniedziałek jedziemy do Adany.

Po spotkaniu idę na śniadanie. Ale śniadania już nima. Spóźniłem się. Sześć posiłków w podanych terminach, ale pomiędzy kuchnia nie działa. He trudno...Na szczęście wszędzie są stoły z ciastkami więc zamiast śniadania jem te ciastka. Potem idę do Bodrum. Jest niby autobus, ale wolę się przejść. W Bodrum idę na dworzec autobusowy i się pytam o to Pamukkale. Jest normalny rejsowy autobus o 9:00 za 43 PLN w jedną stronę. Pięć godzin i się jest na miejscu (prawie). Mówię do kasjera, że słabo to widzę, a on że wcale nie, że na miejscu się jest około 14:00 a ostatni autobus powrotny jest o 19:00 więc spokojnie się wszystko obejrzy. No niby tak, tyle że 10h w autobusie brzmi przerażająco...

Oglądam Bodrum, wracam też piechotą (18.0 km razem wyszło wte-i-we-wte). Spotykam po drodze rezydentów z polskich biur podróży, których widziałem rano w hotelu. Mówią, że śmiało można jechać. Autobus będzie wygodny.

Spóźniam się na obiad też, więc zamiast obiadu znowu ciastka, bo wszędzie są stoły z ciastkami. Potem się okazuje, że to jakaś turecka konferencja była i to były ich ciastka a nie hotelowe (nigdy więcej nie było ciastek wystawionych non-stop). Jedzenie co do zasady tylko w godzinach wydawania posiłków. Pomiędzy posiłkami tylko napoje (w tym wyskokowe).

W sobotę (27.04) jedziemy na Kos wodolotem. Wysiadamy z wodolotu i pierwsze co robię to pożyczam za 5EUR rower. Objeżdżam Kos do połowy (65 km mi wyszło), wracam około 16:00. Nigdzie śladu słynnych uchodźców, nawet smrodu po ich nie ma...

W niedzielę (28.04) z kol. Karolem rano jedziemy na autobus do Pamukkale. Nie mamy kupionego biletu to się umawiamy na 7:00 na śniadaniu z zamiarem dojechania pierwszym autobusem o 7:30 do Bodrum. Kupujemy bilety bez problemu, jedzie z nami dosłownie kilka osób. Po drodze trzy razy dostajemy batony/herbatę i wodę. Autobus jest klimatyzowany. Standard lepszy niż w Wizzair. Dojeżdżamy do Denizli. Potem mikrobusem do Pamukkale (blisko 15km). Wszystko idzie jak po maśle: wchodzimy na górę, oglądamy wszystko co trzeba. Idziemy na obiad. Wracamy do Denizli, potem autobusem o 19:00 do Bodrum. Tym razem jest komplet i bardzo ciasno, ale na szczęście w Yatagan połowa wysiada. Robi się luźniej i nawet zasypiam. Kurcze od 6:00 na nogach...

Ktoś mnie budzi. Policja. Kontrola dokumentów na rogatkach Bodrum, do którego dojeżdżamy zgodnie z planem przed północą. Chcemy jechać taksówką do hotelu, ale się okazuje, że jest autobus. Po 24:00 jesteśmy z powrotem, cała wycieczka trwała 17h z czego jakieś 12h w autobusach. Żebym się nie dopytał to byśmy nawet nie wiedzieli, że można pojechać do Pamukkale nie tylko w poniedziałek i za pół ceny (ale się nie dziwię przewodnikom/rezydentom, ostatecznie oni są od sprzedawania a nie od darmowej akwizycji na rzecz konkurencji.)

Następnego dnia (29.04) jedziemy po śniadaniu na lotnisko i jeszcze przed południem jesteśmy w Adanie. Oficjalna część pobytu: Adana University. Wiozą nas autobusem do hotelu, potem zwiedzanie miasta i na koniec kolacja (kebap). Kolejny dzień zwiedzanie Uniwersytetu. Nowoczesna szkoła, robi dobre wrażenie. Tylko studentów dziwnie mało. Mówią, że 2 tys. U nas w PL by wlazło 20 tys...

Po zwiedzaniu Uniwersytetu obiad (znowu kebap). Współtowarzysze wyjazdu sobie życzą pojechać na zakupy do sklepów, więc jedziemy na przedmieścia. Wielkie galerie jak w PL... Eeee nic tu po mnie myślę, wrócę piechotą do hotelu. No i wracam. Galerie światowe, potem nowoczesne osiedla (często jeszcze niezasiedlone) no a potem slamsy aż do centrum. Kilometry slamsów...

Powrót do Bodrum. Idę znowu na miasto. Kupuję parę suwenirów i wracam. Przebojem jest torba z Kamlem Ataturkiem. Turcy są zachwyceni, że coś takiego noszę...

Rano na lotnisko (02.05). Trochę jakby wcześniej niż trzeba, ale szybko się okazuje dlaczego: autobus jeździ w odwrotnej kolejności po hotelach, a że my najdalej od lotniska to zaczął od nas. Wylot do tego się dramatycznie opóźnił. Nawet nam rozdali jedzenie na koszt firmy. Przed północą w GDA (zamiast 19). Potem pół godziny czekania na walizę (bagażowi sobie poszli?) Wreszcie jestem w domu. O północy, ale warto było....

Spisane 16.8.2019 w samolocie do Cluj. Ciekawy wyjazd, ale jakoś nie mogłem się zebrać i go podsumować. Pierwszy raz w Turcji byłem zresztą.

Zdjęcia z wyjazdu są tutaj; ślad (ze zdjęciami) jest zaś tutaj (albo do pobrania (bez zdjęć) w formacie GPX.)

Powrót z Cluj-Napoki

W zeszłą środę (28/08) wróciliśmy z Elką z wycieczki po Transylwanii. Bombardierem Q400 z Cluj-Napoki do Warszawy. Potem tym samym z Warszawy do Gdańska. Pierwszy raz leciałem Bombardierem BTW.

Z Cluj do W-wy obyło się bez większych przygód. W Warszawie komunikat że będzie opóźnienie. Najpierw że 10 minut, ostatecznie wyszło 40. Do tego jak już byliśmy w autobusie czekając na odjazd wkroczył pan z LOTu i odczytał 5 nazwisk (w tym dwa ewidentnie rosyjsko brzmiące). Nikt nie zareagował... Zamknęli drzwi i pojechaliśmy do samolotu. Wśród pasażerów extra załoga w pełnym rynsztunku, do tego kapitanem tej załogi Murzyn. Ciekawostka...

Wreszcie start o 20.25 (zamiast 19:40). Do Warszawy lot jest krótki, więc ledwo dali Grześka już zapowiadają lądowanie. Z nudów włączyłem GPSa w smartfonie, żeby sprawdzić czy będzie działał w Bombardierze (w Airbusach mi nie działa). Działa, więc widzę gdzie lecimy, na jakiej wysokości i z jaką prędkością. Mijamy Tczew. Tak nad Pruszczem zachrobotało: Cabin crew 4 minutes, ale zaraz potem wciągnął podwozie i minął GDN Rębiechowo na 900mnpm. Poleciał na Kartuzy.

No fear, skręci w lewo, okrąży Żukowo i spróbuje jeszcze raz (tak sobie myślę). Ale ten nie skręcił w lewo tylko w prawo, na Wejherowo i nabiera wysokości. 1600 mnpm. Do Szwecji kurna lecimy, bo molo w Sopocie widać i statki... Tylko po co?

Eeee rozmyślił się, wraca do PL, nawet podwozie znowu wysunął mimo, że do lotniska to jeszcze ładny kawałek (póki co nie w tą stronę leci w ogóle.) Nad stałym lądem jesteśmy z powrotem na wysokości Portu Północnego. Stąd już blisko i lecimy coraz niżej, ale ciągle całkiem wysoko (900m)

Cabin crew 4 minutes

No to już było 13 minut temu... Lecimy nad centrum Gdańska prosto na GDN w Rębiechowie. Wysokość taka jakby OK też, może tym razem się uda:-) No i się udało, tyle że captain taki mało wylewny był. Życzył udanego pobytu i goodbye...

W sumie nic się nie stało oczywiście. Coś chyba z podwoziem było nie ten teges, ale to moje przypuszczenie. Jak się wpisze Bombardier+podwozie do Google to jest tego trochę (nawet filmy:-))...

Mevo na umbrielu

Umbriel to mój serwer. W pliku crontab są następujące nastawy:

## co 120s
*/2 * * * * /home/tomek/bin/mevo_get.sh
## Codziennie 2:33 po północy
33  2 * * * /home/tomek/bin/mevo_process_yesterday.sh
## Raz w miesiącu 2:43 (musi być po mevo_process_yesterday.sh)
43  3 1 * * /home/tomek/bin/mevo_process_lastmonth.sh

Uruchamiany co 2 minuty mevo_get.sh pobiera (mevo_get_store.pl) ze strony plik locations.js, wyciąga z niego najważniesze dane, które dopisuje do pliku YYYYMMDD_log.csv

Uruchamiany raz dziennie mevo_process_yesterday.sh agreguje (robi to skrypt mevo_yesterday_f.pl) dane z pliku YYYYMMDD_log.csv, które zapisuje do pliku MEVO_DAILY_BIKES.csv.

Zawartość MEVO_DAILY_BIKES.csv jest następująca:

day;bikes;zb;dist.total;ga;gd;sop;tczew;rumia;s10111;s10111d;s10112;s10112d;zstat;sstat;\
gd0p;ga0p;sop0p;tczew0p;rumia0p;gd1p;ga1p;sop1p;tczew1p;rumia1p;slope3;\
slope5;stage2;stage4;stage6;stage8;stage10;stage12;stage14;stage16;stage18;stage20;stage99

gdzie:

bikes -- łączna liczba rowerów dostępnych/wykazanych w ciągu dnia w plikach locations.js;

zb -- łączna liczba rowerów wykazanych, które nie były używane (zero-bikes);

dist.total -- dystans łącznie (liczony po prostej);

ga/gd/sop/tczew/rumia -- dystans łącznie (liczony po prostej dla miast; jeżeli rower przejechał z miasta do miasta to każde miasto dostaje połowę);

s10111/s10112 --przeciętna liczba rowerów na stacjach s10111/s10112 liczona jako $\sum_{i=1}^N r_i / N$ (N -- liczba pobrań pliku locations.js, jeżeli pobrano wszystkie to $24 \times 30 = 720$);

s10111d/s10112d -- przeciętna liczba rowerów na stacjach s10111/s10112 w godzinach 5--23;

zstat -- przeciętny odsetek stacji bez rowerów (zero-stations), liczony jako $\sum_{i=1}^N s_i / (S \times N)$ (N -- liczba pobrań pliku locations.js, $S$ -- liczba stacji w systemie);

sstat -- przeciętny odsetek stacji z maksimum jednym rowerem (single-stations), liczony jako $\sum_{i=1}^N s_i / (S \times N)$;

gd0p/ga0p/sop0p/tczew0p/rumia0p -- przeciętny odsetek stacji bez rowerów (zero-stations) dla miast (gd/ga/sop/tczew/rumia). Liczony jak zstat tylko $S$ -- liczba stacji w danym mieście oczywiście;

gd1p/ga1p/sop1p/tczew1p/rumia1p -- przeciętny odsetek stacji z maksimum jednym rowerem (single-stations) dla miast (gd/ga/sop/tczew/rumia). Liczony jak sstat tylko $S$ to liczba stacji w danym mieście oczywiście a nie ogółem;

slope3/slope5 -- łączny dystans przejechanych odcinków o nachyleniu przeciętnym 3%/5%;

stage2/stage4 itd -- łączny dystans przejechanych odcinków o dlugości 0--2km, 2--4km itd...

Następnie uruchamia skrypt mevo_daily_report.pl, który z pliku MEVO_DAILY_BIKES.csv wyciąga ostatni i przedostatni dzień; kompiluje raport dzienny tj. oblicza podstawowe statystyki, tworzy raport tekstowy (ograniczony do 280 znaków bo Twitter więcej nie potrafi) tworzy bardziej obszerny raport w formacie TeXa, konwertowany później do obrazka (za pomocą XeTeXa/converta) Publikuje na twitterze (twitter_post.py) obrazek i ww raport tekstowy.

Następnie uruchamia skrypt mevo_yesterday_hr_f.pl, który agreguje dane z pliku YYYYMMDD_log.csv w ujęciu godzinowym. Zapisuje wynik do pliku MEVO_STAT_BIKES_HRS_YYYYMM.csv (plik przechowuje zagregowane dane godzinowe dla miesiąca). Ten skrypt niczego nie publikuje na twitterze

Plik MEVO_STAT_BIKES_HRS_YYYYMM.csv ma następującą zawartość:

day;hr;bikes;nzstations;bikesGD;bikesGA;bikesSP;nzsGD;nzsGA;nzsSP

day/hr -- dzień i godzina;

bikes -- przeciętna liczba rowerów na wszystkich stacjach (definiowana jako suma rowerów/suma pomiarów);

nzstations -- przeciętna liczba stacji z minimum jednym rowerem (non-zero stations);

bikesGD/bikesGA/bikesSP -- przeciętna liczba rowerów na stacjach w mieście

nzsGD/nzsGA/nzsSP -- przeciętna liczba stacji z minimum jednym rowerem w mieście

Wykonywany raz w miesiąc mevo_process_lastmonth.sh uruchamia mevo_monthly_report.pl, który agreguje w skali miesiąca dane z pliku MEVO_DAILY_BIKES.csv; kompiluje raport miesięczny tj. oblicza podstawowe statystyki, tworzy raport tekstowy i obrazek (w sposób analogiczny jak raport dzienny) publikuje na Twitterze (twitter_post.py) obrazek i raport tekstowy.

Następnie uruchamia skrypt mevo_stat_bikes_hrs.pl, który konwertuje/łączy MEVO_DAILY_BIKES.csvMEVO_STAT_BIKES_HRS_YYYYMM.csv do pliku MEVO_HRS.csv. Na podstawie danych z pliku MEVO_HRS.csv tworzone są wykresy, do czego wykorzystywany jest R.

Plik MEVO_HRS.csv ma następującą zawartość:

dow;dowNN;hr;bikes;bikesGd;bikesGa;bikesSp;stats;statsGd;statsGa;statsSp;\
pbikes;pbikesGd;pbikesGa;pbikesSp;pstats;pstatsGd;pstatsGa;pstatsSp

gdzie:

dow -- dzień tygodnia (0 -- powszedni; 1 -- święta, soboty i niedziele)

dowNN -- liczba dni powszednich i niepowszednich (w miesiącu)

hr -- godzina

bikes/bikesGd/bikesGa/bikesSp -- przeciętna liczba rowerów na wszystkich stacjach i na stacjach w mieście;

stats/statsGd/statsGa/statsS -- przeciętna liczba stacji z minimum jednym rowerem ogółem i w mieście;

pbikes/pbikesGd/pbikesGa/pbikesSp -- przeciętna % rowerów na stacjach ogółem i w mieście (% średniej dobowej);

pstats/pstatsGd/pstatsGa/pstatsSp -- przeciętny % stacji z minimum jednym rowerem ogółem i w mieście (% średniej dobowej);

Konkretnie zaś uruchamiany jest R ze skryptem mevo_hrly.R, który generuje wykresy do pliku Mevo_hrly_YYYYMM.pdf. Następnie Mevo_hrly_YYYYMM.pdf jest konwertowane (convert) do formatu JPG (Mevo_hrly_YYYYMM-0.jpg, Mevo_hrly_YYYYMM-1.jpgMevo_hrly_YYYYMM-2.jpg).

Publikuje na twitterze (twitter_post.py) Mevo_hrly_YYYYMM-*.jpg

Uruchamia R ze skryptem mevo_daily_bikes.R. Uruchamia R ze skryptem mevo_daily_zstats.R. Skrypty generują wykresy do plików mevo_daily_bikes.pdfmevo_daily_zstats.pdf. Pliku mevo_daily_bikes.pdf/mevo_daily_zstats.pdf są zamieniane na format JPG. Publikuje na twitterze (twitter_post.py) mevo_daily_bikes.jpg/mevo_daily_zstats.jpg.

Reasumując tworzone/wykorzystywane są następujące pliki danych: YYYYMMDD_log.csv (dzienny log dopisywany co 2min); MEVO_DAILY_BIKES.csv (dzienny log aktualizowany co 24h (o 2:33)); MEVO_STAT_BIKES_HRS_YYYYMM.csv (dzienny log godzinowy aktualizowany co 24h (o 2:33)) MEVO_HRS.csv (plik tymczasowy z MEVO_DAILY_BIKES.csv/MEVO_STAT_BIKES_HRS_YYYYMM.csv (raz w m-cu))

Przy okazji się okazało że XeTeX na Debiana 4.9.51-1 (chyba Stretch) w wersji Armel jest epicko spieprzony. Konkretnie nie może znaleźć fontów systemowych, bo szuka jakiś dziwnych obciętych nazw. Przykładowo Iwona-Reg.otf nie znajduje, bo szuka Iwona-Reg.. Dziwaczny błąd. Zrobiłem link ln -s Iwona-Reg. Iwona-Reg.otf i działa bo mi się nie chciało tracić czasu na poprawienie tego lepiej.

Anyway za 4 ostatnie miesiące zbiorcza statystyka wygląda następująco (dystanse w tys km za wyjątkiem Dist/r -- miesięczny średni przebieg roweru w km):

YYMM Days   Dist %Change Dist/r   GD %Change    GA %Change   SOP %Change
------------------------------------------------------------------------
201905 31  569.8  241.1  531.5  359.5  235.6  126.6  267.3   42.9  244.3
201906 30  856.9  150.4  677.4  501.4  139.5  220.5  174.2   76.2  177.7
201907 31  751.4   87.7  570.9  438.8   87.5  187.9   85.2   69.0   90.5
201908 31  781.0  103.9  592.3  466.5  106.3  180.3   96.0   73.3  106.3
------------------------------------------------------------------------

Czyli najlepiej było w Czerwcu, bo jeżdżą wcale nie przyjezdni tylko miejscowi do roboty. Potwierdza to też zmienność tygodniowa (mniej się jeździ w soboty i niedziele). Połowa odcinków ma mniej niż 4km (liczone w linii prostej przypominam). Długość odcinków o nachyleniu 3% jest śladowa (a 5% to już ślad w śladzie). Resztę na wykresach widać...