Zdecydowałem się na start na średnim dystansie. Trochę poruta, ale 200 km to dla mnie ciut za dużo zwłaszcza w tym roku. Na stronie jest 1164 zgłoszeń z czego 1010 opłaconych. Do tego: każdy wchodzący do biura zobowiązany jest do poddania się pomiarowi temperatury, zasłonięcia ust i nosa i utrzymania dystansu społecznego w wyznaczonych strefach bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę, że te pomiary i strefy mogą spowodować tłok i bałagan na starcie, zarządzam pobudkę na 4:00 rano.
No więc pojechaliśmy z Elką 4:30 do Kościerzyny żeby na spokojnie wystartować z pierwszą grupą o 7:00 (średni dystans czyli 125km oficjalnie ale chyba w rzeczywistości 5km mniej). Przyjechaliśmy na miejsce jakoś tak 5:30. Generalnie pustki. Z tą temperaturą to lipa była--nikt nie mierzy. Ale za to start kawałek od biura. Zanim się przebrałem, przyczepiłem numer, znalazłem start itd. to w sumie już było 20 minut przed siódmą.
Na starcie tłoku nie ma. Pojechałem jak planowałem z pierwszą grupą--nie wiem czy nas 15 było, no może. Po chwili już było tak na oko z 10. W tym składzie dojechaliśmy do pierwszego bufetu, bo ten wyścig ma taką oto specyfikę że są po drodze bufety gdzie można się pożywić regionalnymi specjałami. Tym razem z tych specjałów to był tylko smalec+ogórek konserwowy+jajecznica. Słabo ale, że nie jadłem śniadania ani nic nie wziąłem do jedzenia, to zjadłem trochę tej jajecznicy + kawałek chleba i ogórek (słony) Większość z naszej grupy na tym bufecie została (konsumując?) a dalej pojechaliśmy w trzech.
Następny przystanek też smalec+ogórek, tyle że kawy nie ma. Pojechaliśmy już dalej we dwóch. Trzeci bufet olaliśmy antycypując że tam też smalec. Zresztą tłum tam był, bo trasa już była wspólna od pewnego czasu z dystansem 55km. BTW dzięki temu zrobiło się trochę mniej nudniej, bo co chwila kogoś wyprzedzaliśmy. Ostatni bufet stajemy bo trzeba coś jednak zjeść. Znowu smalec, więc chwilę tylko tu stoimy i jedziemy dalej. Wreszcie za Betlejem (jest taka wieś na Kaszubach) dogoniliśmy gościa o porównywalnym z naszym tempie. Więc dalej we trzech ciagle mijając tych zmagających się z 55km.
Meta tak z zaskoczenia przyszła, bo patrząc na GPSa myślałem że jeszcze trochę mam do przejechania. A tu za zakrętem jakaś tablica świetlna się pojawiła. To chyba meta jest? W rzeczy samej...
Podium nazwijmy to (gdzie medale dawali) było w jeszcze jednym miejscu, a makaron jeszcze w innym dawali. Że widziałem kilkunastu ludzi, którzy wyglądali na takich co jadą 120km, a 3/4 trasy przejechaliśmy w dwóch/trzech to myślałem, że frekwencja katastrofa a ja tym samym osiągnąłem światowy wynik :-) ale nie -- okazało się, że w kategorii jechało prawie 200, a ja skończyłem na 21 miejscu. Całkiem nieźle anyway...
Po wyścigu i zjedzeniu makaronu wróciłem do domu DK20. Razem wyszło zatem 120+65 = 185km czyli prawie tyle co max-dystans w Kaszebe Runda, ale przyznam się że od Rębiechowa, to ledwo kręciłem pedałami i całe szczęście że od tego miejsca do domu to generalnie z góry jest. Kompletnie uszło ze mnie powietrze. Jednak dystans średni to była racjonalna decyzja...
Po długiej przerwie skorzystałem ze swojej kamery. Wyszło 90Gb filmu, który zamieniłem na 6Gb w niskiej rozdzielczości podzielone na trzy kawałki. Dodałem dane telemetryczne z pliku FIT za pomocą VirbEdit Garmina (próbowałem konkurencyjnego dashware, ale poległem na synchronizacji śladu z wideo; dla mnie to niewykonalne w dashware.)
No więc wyniki są tutaj (skopiowane ze strony organizatora i posortowane). Mój wynik konkretnie to: 27.67km/h i czas 4:20 Ślad GPS tutaj a film z trasy (w trzech częściach) tutaj tutaj oraz tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz